Bardzo mocno telewizja polskojęzyczna donosi, że staliśmy
się meblarską potęgą.
Potęgą monstrualną. Niemieckim meblarzom zaczęła przeszkadzać ekspansja polskich firm na ich
rynku. Przelękli się naszych taboretów, stolików, blatów kuchennych i
postanowili pobiec i poskarżyć się do swego przyjaciela Von Tuska.
Związek
Niemieckiego Przemysłu Meblowego (VDM) złożył w Brukseli skargę na polskie
firmy. Według Niemców polskie meble są za tanie i jak podejrzewają tamtejsi producenci, nasze firmy są w stanie obniżać
koszty głównie dzięki dotacjom unijnym na modernizację zakładów produkcyjnych. Oczywiście
skarga ma ograniczyć dotacje i wyrównać szanse.
Niezależni eksperci
podkreślają, że wątpliwości niemieckiej branży meblarskiej są raczej na wyrost,
bo o przewadze decydują raczej dużo niższe koszty pracy w Polsce. Czytaj zwykły
wyzysk pracownika. Dlaczego wyzysk?
Warto tu przypomnieć
wywiad z Piotrem Voelkelem, założycielem grupy Vox, który w rozmowie z
Biztok.pl odczarował mit o statystycznej potędze polskich mebli:
Iwona Kokoszka: Polski
mebel to...
Piotr Voelkel: W
polskim meblu polskie są jedynie wióry i pot.
I.K: Nie przesadza
pan? W końcu od lat mówi się o Polsce, że jesteśmy meblarską potęgą
P.V: Jesteśmy i nadal
będziemy, ale najczęściej mówimy tu o prymitywnej produkcji na zamówienie.
Polskie firmy nie projektują, większość projektów przyjeżdża głównie
z Niemiec, Francji, Anglii. Polak daje do tego swoją halę, pot, pracowników.
Nie ma nawet magazynów, bo produkty są od razu wywożone. W
efekcie firmy pracują na żałosnych marżach, często to tylko kilka
procent więcej niż podstawowe koszty produkcji. Bo też ile za to można dostać?
To jedynie sen o potędze. Prężenie muskułów. W Polsce nie ma nawet żadnej
liczącej się fabryki maszyn, na których meble są produkowane. Większość
importujemy z Włoch i Niemiec, co dodatkowo pokazuje słabość tego niby
wielkiego przemysłu. Płyty laminowane do produkcji mebli dostarczają cztery
zachodnie koncerny, a 90 proc. okuć pochodzi z Chin, Włoch i Niemiec.
Elbląg był niegdyś zagłębiem meblarstwa.
Sam w tamtych
czasach polubiłem drewno i wynagrodzenie, jakie można pozyskać z racji obróbki.
Powstały szkoły o profilach technicznych i wydawało się, że ogromny rynek
wschodni nigdy się nie skończy. Skończył się w mniej niż 10 lat. Rosjanie
pohandlowali naszymi meblami u siebie w kraju i cierpliwie podpatrywali
wzornictwo i maszyny, jakimi posługują się elbląskie firmy. Po pewnym czasie
przestali składać zamówienia i zaczęli szukać ludzi do obsługi maszyn.
Następnym etapem były maszyny, o jakich rodzimy przedsiębiorca mógł pomarzyć.
Rosjanin uznawany za prostaka w kilka lat zbudował przemysł meblarski
zaopatrujący wschodnie rubieże. Szybko pokapowali się, że sprowadzać produkty i
maszyny mogą sami. W naszym regionie wszystko zatrzymało się w miejscu. Dziś
mamy jednego potentata meblowego w regionie, który korzystając z tych
wszystkich wymienionych w wywiadzie zasad tworzy imperium. Wystarczy rzut oka
na ceny producenta, by przekonać się, że są one obliczone na rynek Niemiecki.
Oby ten niecny plan „napaści na polskich stolarzy” nie odbił się czkawką w
naszym regionie. 350 osób pracuje w elbląskich zakładach, a właściciel stawia
nową potężną halę, którą wypełni ludźmi z regionu. Demontaż i pojęcie równych
szans w wykonaniu Unii Europejskiej (patrz Niemiec ) zawsze wygląda tak samo.
My śmietanka - Wy pomyje.
Gdy ktoś na zasadach i tak niezrównoważonego rynku UE pokaże pomysłowość i zaciętość polskiego przedsiębiorcy to wtedy........ Biegniemy na
skargę do Von Tuska. Teraz okaże się, że dotacje będą niczym gwóźdź do trumny
dla przedsiębiorców mających zbyt wysoki eksport.
Ile jeszcze musimy stracić,
by ludzie zrozumieli, że wchodząc w układ z oszustem zawsze stracisz.
Początkowo słodka
marchewka na końcu jest zgniła i nabita pestycydami.
Zjadamy ostatnie kęsy. To
pewne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz